Czy warto zrezygnować z samochodu lub samolotu i wybrać się narty pociągiem? Zdecydowanie tak. Oto relacja z takiej podróży na trasie Warszawa - Wiedeń - Mayrhofen im Zillertal i garść porad.
To był jeden z tych w miarę spontanicznych wyjazdów (im człowiek starszy, tym bardziej spontaniczność rozciąga się w czasie, jeszcze 10 lat temu oznaczała „z dnia na dzień”, teraz raczej z „tygodnia na tydzień” ;), który narodził się jakieś 10 dni przed 11 listopada, czy Świętem Niepodległości, od lat bardziej znanym jako wymarzony przedłużony weekend, w trakcie którego można rozpocząć sezon, wiadomo gdzie – na Hintertuxie (!). A że do tego trafił się służbowy wyjazd na konferencję MICE do Seefeld pod Innsbruckiem, nie było wyjścia – trzeba było wykorzystać taką okazję 🙂
Ze śniegiem na początku listopada jest zbyt dobrze nie było, nawet tak wysoko, ale właśnie nadchodził niż, więc nerwowo oglądaliśmy kamerki i prognozy pogody. No i sypnęło 50 cm świeżego puchu w okolicach piątego listopada.
Ale jak przyszło co do czego, tak pomarudziliśmy na 13 godzin „za kółkiem”, że spontanicznie narodził się pomysł: „a może tak pociągiem?” Ale jak? Ano tak właśnie!
Po pobieżnym sprawdzeniu strony PKP okazało się, że są bilety – Intecity nazywa je dumnie Promo International – i są nawet tanie. Druga klasa do Wiednia za „jedyne” 140 PLN w jedną stronę, a z Wiednia do Mayerhofen za „jedyne” 64 EUR. Czyli bingo! Wystarczył jednak dzień spóźnienia i okazało się, że w PKP online już się nie kupi tych biletów, bo „promocja się wyczerpała i można kupić standardowe bilety w kasach na Centralnym. I te standardowe bilety kosztowały już niestety 400 PLN 🙁 Ale cóż, decyzja to decyzja.
Po powrocie do domu coś mnie tknęło, bo przecież wiedeński EuroCity Polonia to pociąg międzynarodowy, obsługiwany nie tylko przez PKP ale także przez austriackie OBB. I to był strzał w „dziesiątkę”. NA mailu pojawiły się promocyjne bilety na ten sam pociąg, PROMOCYJNE, W PIERWSZEJ KLASIE, za 49 eur. Tak więc PKP otrzymało swoje bilety z powrotem, a zarobiły austriackie koleje – jak w przysłowiu, że chytry dwa razy traci 😉 (to też dla was tip, żeby planując taką podróż), sprawdzać równolegle oferty obydwu przewoźników.
A więc 11 listopada świętowaliśmy o 6 rano na peronie warszawskiego dworca. Skład Polonii, mimo, że obsługiwany także przez austriackie OBB, składa się przede wszystkim z polskich przedziałowych wagonów, których lata świetności zakończyły się pewnie we wczesnych latach dwutysięcznych. Mimo wszystko było czysto i w miarę przyjemnie, a fotele w pierwszej klasie rozkładały się może nie do pozycji leżącej, ale można było dwie, trzy godziny się przespać.
Jak to bywa w polskich pociągach, o kawie w pierwszym momencie można było jedynie pomarzyć – pani bufetowa z Warsa ofuknęła nas, gdy zjawiliśmy się w wagonie restauracyjnych, pytając, czy będzie może jeździć wózek z napojami. Niestety, pani nic nie mogła, bo rodacy świątecznie obsiedli wszystkie stoliki i domagali się swojej kawy. Po godzinie korek się rozładował i można było już liczyć na serwis.
EC Polonia, jadać do Wiednia, kieruje się magistralą węglową do Katowic, by w Zebrzydowicach przekroczyć granicę polsko-czeską. Jak, że na przesiadkę w Wiedniu mieliśmy aż/zaledwie (niepotrzebne skreślić) całe 43 minuty, zastanawialiśmy się, czy aby na polskim odcinku trasy nie przytrafi się nam opóźnienie. Do czeskiego Bohumina po drugiej stronie granicy dotarliśmy jednak, o dziwo, PUNKTUALNIE. Tam nasz pierwszy wagon zamienił się w ostatni i ruszyliśmy w drugą stronę w kierunku Ostrawy.
Czeski kierownik pociągu objął funkcje wodzireja, powitał wszystkich a potem uśmiechnięty chodził i roznosił DARMOWĄ wodę mineralną (komu wodiczku? ;).
Pociąg ruszył i zaczął się rozpędzać do prędkości przelotowej…
Spokój jednak nie trwał długo, bo po pół godzinie stanęliśmy w szczerym polu przed Ostrawą. Zaczęło się nerwowe zerkanie na zegarki i odejmowanie minut z naszej wiedeńskiej przesiadki. Konduktor zajrzał do nas i spytał, gdzie dalej jedziemy.
– Innsbruck – odpowiedzieliśmy
– A, to nawet jak się spóźnicie, to macie tam pociągi co godzinę – machnął ręką, lekko pocieszony.
Na szczęście postój okazał się krótki, a spóźnienie jedynie 20 minutowe.
Podróżująca z nami pani Kasia (ma kilka nieruchomości we Włoszech, przesiadła się z samolotów do pociągu, bo miała dość latania) wyjaśniła nam, że na tej trasie Czesi stale coś modernizują (coś tak jak u nas) i stale są jakieś opóźnienia, największe, jakiego doświadczyła, to półtorej godziny…
Czeski maszynista wziął się chyba jednak do roboty, bo na granicy czesko-austriackiej byliśmy z tylko 10-minutowym opóźnieniem i z takim dotarliśmy do Wiednia.
Tam niebawem na peron wjechał najnowocześniejszy austriacki pociąg RailJet Xpress, łączący wiedeńskie lotnisko z najdalej na zachód wysuniętym miastem, Bregencją.
RailJety to najszybsze austriackie składy, które na trasie w kierunku Salzurga zatrzymują się jedynie w St. Polten i Linz, osiągając dość zawrotne nawet 230 km/h. Są do tego tak przeraźliwie ciche (znacznie cichsze od Pendolino), że pasażerowie raczej szepczą niż rozmawiają.
My trafiliśmy do drugiej klasy, która była zatłoczona ze względu na dzień – piątek – gdzie wielu Austriaków przemieszcza się na weekend między Wiedniem a innymi miastami. Podróż była wyborna, i choć pociąg złapał chwilową zadyszkę i prognozowane kilkuminutowe opóźnienie, finalnie dojechał na miejsce naszej przesiadki, czyli stacji Jenbach, u wrót doliny Zillertal, punktualnie.
Na przesiadkę do kultowej spalinowej wąskotorowej Zillertalbahn mieliśmy bowiem tylko 5 minut. Zillertalbahn to jedna z większych atrakcji w Alpach. Wybudowana w 1902 wpierw zapewniała mieszkańcom Mayrhofen w zasadzie jedyny realny transport do doliny rzeki Inn, obecnie, szczególnie w sezonie zimowym, wykorzystywana jest przez turystów i narciarzy, ponieważ łączy w sprytny sposób sześć ośrodków narciarskich w dolinie Ziller.
Nasza współczesna ciuchcia dotarła na stację końcową w Mayrhofen punktualnie o 19.31. Stamtąd już tylko taxi do hotelu w dolinie Tuxertal i cztery kolejne dni były w zasadzie tylko takie 🙂
Wracać z wypadów, a szczególnie alpejskich, zawsze jest trudno, ale jak zawsze stanęliśmy na wysokości zadania. Wczesny check-out w hotelu w Lanersbach, złapany pierwszy autobus miejski na stację wąskotorówki w Mayrhofen, 50-minutowa podróż do Jenbach i szybka przesiadka do RailJeta do Wiednia.
Tym razem przetestowaliśmy pierwszą klasę – do biletu na trasie, którą jedzie się nieco ponad 4 godziny dopłaciliśmy jedynie 10 euro. W tej cenie dostajemy ciepłe i zimne napoje i małą przekąskę. Jest sporo przestronniej niż w drugiej klasie, więcej miejsca na nogi, układ foteli to 2 + 1.
Wagony pierwszej klasy sąsiadują z jednym wagonem klasy Business, który można nazwać odpowiednikiem klasy biznes w samolotach na trasach długodystansowych – układ foteli to 1 + 1, które rozkładają się do pozycji leżącej. Zarówno pierwsza jak i klasa Business ma swojego concierge, które zbiera zamówienia i przynosi do stolików ciepłe posiłki i napoje.
Nasz RailJet złapał lekkie opóźnienie w okolicy Salzburga, które jednak odrobił dość szybko, rozpędzając się przed Linzem do 228 km/h. Na przesiadkę do EC Polonia mieliśmy dość czasu, starczyło go nawet na kawę na wiedeńskim dworcu.
W drodze powrotnej polski skład nie złapał żadnych opóźnień w Czechach, więc myśleliśmy, że już nic nie może się przydarzyć. Do czasu 😉
Przed Katowicami w przedziałowym wagonie pierwszej klasy najpierw zgasło światło, jarzyło się jedynie blade awaryjne. Gorzej, że po pół godzinie zrobiło się koszmarnie zimno. W ramach odsieczy pojawiła się konduktorka z kierownikiem pociągu, by spróbować pomajstrować w szafie z bezpiecznikami. Niestety bezskutecznie. Tak oto plan, by spróbować przemieścić się pierwszą klasą na trasie Jenbach – Warszawa spalił na panewce, bo finalnie zostaliśmy przeniesieni do wagonu klasy drugiej, gdzie na szczęście było i jasno i ciepło. Trzeba jednak podkreślić, że Polonia dotarła do Warszawy o czasie. A my na żadnym etapie podróży nigdzie nie utknęliśmy 🙂
OCENA SKIBOOK.PL
4/5
Plusy podróży pociągiem:
– można się przespać
– nie okradli nas 😉
– dobrze karmią, szczególnie w RailJet, choć Wars i tak się poprawił
– można się przejść po pociągu
– można wziąć narty, sprzęt i duży bagaż w cenie biletu
Minusy podróży pociągiem:
– w zasadzie nie znaleźliśmy, ale na żadnym etapie podróży pociąg nie złapał takiego spóźnienia, byśmy nie mogli podróżować dalej
Warszawa – Mayrhofen pociągiem, samolotem i samochodem.
Porównanie kosztów
A teraz przyjrzyjmy się w szczegółach, ile kosztuje i trwa podróż z Warszawy do centrum Alp samolotem, samochodem i pociągiem. Planujemy hipotetyczną podróż na tygodniowy wypad na narty 11-18 marca (sobota – sobota)
Samolotem na narty
W teorii najwygodniej dostać się do Mayrhofen im Zillertal z Warszawy, dolatując ze stolicy via Wiedeń do Innsbrucka. Pamiętajmy, że Kranebitten jedno z najtrudniejszych lotnisk w Europie, położone w wąskiej dolinie wśród nieodległych trzytysięczników, posiadające jedną z najstromszych na świecie ścieżek podejścia. Stąd po pierwsze nie może latać tam każdy (piloci muszą zdobyć specjalny certyfikat na to lotnisko), po drugie – często ze względu na pogodę loty są mocno opóźniane a nawet odwoływane.
To wszystko powoduje, że i ceny, szczególnie regularnych linii, są z reguły wysokie.
Jeśli jednak zdecydujemy się na lot, to w wybranej dacie za bilet zapłacimy w sumie 2152 PLN (stan na 13 stycznia, wylot 11 marca)
My wybraliśmy rodzimą Austrian Airlines. Samolot wylatuje z Warszawy trochę po 10 rano, melduje się w Wiedniu o 11.30. Tam przesiadka, wylot o 13.05 i o 14.05 powinniśmy być planowo na lotnisku w Innsbrucku.
Taryfa economy classic uwzględnia bagaż rejestrowany 23 kg (można go zarejestrować, jako ponadwymiarowy i nadać z nim np. narty i „dopchnąć” częścią ubrań) oraz bagaż podręczny do 8 kg.
Po wylądowaniu w Innsbrucku wsiadamy do miejskiego autobusu, by w ciągu około 20-25 minut dojechać pod sam dworzec Innsbruck Hbf. Stamtąd mniej więcej co pół godziny odjeżdżają pociągi w kierunku Salzburga, które zatrzymują się w Jenbach, skąd z kolei startuje wąskotorowa Zillertalbahn. I tak finalnie lądujemy w Mayrhofen.
W drogę powrotną 18 marca startujemy z Mayrhofen około g. 11, by dotrzeć na lotnisko ok. 13. Wsiadamy w samolot Lufthansy do Frankfurtu o 14.25, by dolecieć na miejsce 0 15.30. Lot do Warszawy mamy dopiero o 20.50, a na Okęciu meldujemy się o 22.25.
Można znaleźć nieco tańsze bilety o około 500 PLN – sęk w tym, że musielibyśmy wylecieć z Innsbrucka o 6.55, a więc być na lotnisku co najmniej za piętnaście szósta rano. Tak wcześnie nie dostaniemy się tutaj publicznym transportem, a taxi z Mayrhofen na lotnisko w Innsbrucku może kosztować nawet 150 euro.
Podsumowanie:
Koszt biletów lotniczych dla jednej osoby w dwie strony – 2152 PLN
Koszt biletów biletów kolejowych Mayrhofen – Innsbruck dla jednej osoby w dwie strony – ok 35 eur.
Koszt biletów autobusowych w Innsbrucku dla jeden osoby – 5,60 eur
Czas podróży w jedną stronę: między 8 a 10 godzin
SUMA KOSZTÓW w obie strony: ok. 2350 PLN
Samochodem
Jakby nie przymierzyć, przejazd samochodem z Warszawy do Mayrhofen to minimum 12 a maximum 14 godzin. Proponowana przez wiele nawigacji najszybsza droga wiedzie przez Wrocław – Drezno – Norymbergę – Monachium – Achenwald – Jenbach do Mayrhofen.
To w sumie około 1220 kilometrów, tą trasą unikniemy np. wykupywania 10-dniowej winiety autostradowej na Austrię, pod warunkiem oczywiście, że nie będziemy chcieć wybrać się w trakcie pobytu tam, gdzie dojazd autostradą będzie szybszy i pewniejszy.
Czas przejazdu może naturalnie się wydłużyć, szczególnie jeśli trafimy na godziny szczytu na obwodnicy Monachium.
Koszt takiej wyprawy powinien zmieścić się (niezależnie czy mamy samochód napędzany dieslem czy benzyną) w ok. 1650 złotych w dwie strony. Przy założeniu, że jedziemy w dwie osoby, zmieniając się za kierownicą (to absolutne minimum), koszt spada do nieco ponad 800 złotych.
W tym przypadku nieprzeliczalne na żadną walutę jest jednak zmęczenie.
Pociągiem
W tym zestawieniu połączenie pociągowe wygląda nadzwyczaj korzystnie. Planując podróż z odpowiednim wyprzedzeniem, ale nie większym niż miesiąc – trzy tygodnie do przodu, możemy w najtańszej opcji, wybierając miejsca w drugiej klasie, zmieścić się w naprawdę rozsądnej kwocie.
W wybranych datach wygląda to to tak:
Eurocity Polonia, wyjeżdżający 11 marca z Warszawy Centralnej o 5.43 rano i meldujący się w Wiedniu o 13.49 kosztuje JEDYNE 94,33 złote (!). Na przesiadkę w Wiedniu (zdarza się, że pociąg z Warszawy staje na tym samym peronie, co przelotowy pociąg do Innsbrucka) mamy planowo 39 minut. I dużo i mało… 🙂
Z kolei pociąg RailJet do Jenbach (w Jenbach przesiądziemy się w wąskotorówkę Zillertalbahn do Mayrhofen) staruje o 14.28, a na miejscu będziemy o 19.31. Koszt w najtańszej opcji to 49,10 eur.
Z kolei pociąg RailJet do Jenbach (w Jenbach przesiądziemy się w wąskotorówkę Zillertalbahn do Mayrhofen) staruje o 14.28, a na miejscu będziemy o 19.31. Koszt w najtańszej opcji to 49,10 eur.
W podróż powrotną wystartujemy z Mayrhofen o 8.19, by dojechać do Wiednia na 13.38 (koszt 44,10 eur). Znów mamy na przesiadkę ponad pół godziny. Pociąg z Wiednia dojedzie do Warszawy na 21.18 (koszt identyczny jak poprzednio – 94,33 pln).
W najtańszej, ale przyzwoitej opcji podróż w obie strony będzie nas kosztować 630 złotych, bez limitu bagażowego – do pociągów możemy wziąć duży bagaż oraz narty czy snowboard.
Przejazd klasą pierwszą będzie droższy jedynie o niecałe 200 złotych.
Czas podróży: 13,5 h
Także i w tym przypadku nieprzeliczalny na żadną walutę jest BRAK zmęczenia 🙂