Ten pomysł rodził się w bólach (i pewnie w takich samych bólach będzie się rozwijał pięć lat temu. Jeśli zacząłeś swoją narciarską przygodę w wieku 5-ciu lat (była wtedy końcówka lat 70-tych) na warszawskim stoku pod Pałacykiem Szustra w parku Morskie Oko, kiedy zakładałeś jakieś stare sprężynowe dechy na zwykłe ortalionowe zimowe buty, to świat nie mógł się na tym zatrzymać.
Potem były pamiętne zimowiska Klubu Inteligencji Katolickiej w polskich górach – Koniaków, Maków Podhalański czy Krynica, gdzie mieliśmy już sprężynowe Regle, ale zaczęły się już pojawiać doskonałe na tamte czasy Epoxy i wiązania Beta. Wtedy już wiedziałem, że tak ta przygoda się nie skończy. Ale została na wiele lat przerwana. Nie wiem, czy dlatego, że w liceum bardziej zajmowaliśmy się dojrzewaniem czy walką z końcówką komuny w Pomarańczowej Alternatywie.
Tak czy inaczej, po długiej przerwie, nasza nowa paczka ze studiów na Uniwersytecie Warszawskim stwierdziła, że jedziemy wreszcie na… narty!
Wpierw była kultowa Słowacja (1993 rok), Tatrzańska Łomnica i Strebskie Pleso. A tuż potem pierwszy w życiu, historyczny, wspaniały wyjazd do austriackiego Kaprun (1994 rok). Słynny „kret”, przemyt substancji rozweselającej w szamponach, granica i cyrk w Znojmo i pierwsze spotkanie z Alpami.
I tak już zostało.
Potem przyszła wieloletnia dziennikarska praca w „Rzeczpospolitej”, „Newsweeku” i „Business Traveller Poland”, która dała możliwość zjechania Alp wzdłuż i wszerz. I tak trwa to do dziś.
Udało mi się narciarsko odwiedzić także Czarnogórę, Bułgarię, Macedonię, Hiszpanię, Andorę, Serbię, Ukrainę, Litwę i …Dubaj. I wiele wiele innych miejsc.
Dzielenie jest essa, dlatego to ma być miejsce, w którym będę – i będziemy, bo pisać będzie tu wielu innych autorów – się dzielić własnymi doświadczeniami.
Miłego czytania i do zobaczenia na stokach.
Whereever!